Moja przygoda z ,,Va Banque”
Dodane przez Administrator dnia Marzec 12 2021 11:02:24
Album foto

Teleturnieje od zawsze mnie interesowały...

Czytaj więcej...


Rozszerzona zawartość newsa

Teleturnieje od zawsze mnie interesowały, bardzo lubię odpowiadać na pytania przed telewizorem i wczuwać się w sytuację uczestników, którzy niekiedy znajdują się w patowej sytuacji. Z tej właśnie przyczyny pomysł udziału w jednym z tego typu programów powoli we mnie dojrzewał, aż w końcu którejś grudniowej niedzieli spontanicznie postanowiłem przesłać zgłoszenie do teleturnieju ,,Va Banque”, prowadzonego przez Przemysława Babiarza i emitowanego w TVP2. Nie czekałem długo, aż okazało się, że zaproszono mnie na casting odbywający się online, podczas którego miałem wykazać się niezbędną wiedzą i zaprezentować swoją sylwetkę. Było to w połowie grudnia. Przed laptopem niezwykle się stresowałem, ale kiedy już połączyłem się z paniami przeprowadzającymi casting, emocje chwilowo minęły. Zostałem zapytany m. in. o światłowody, stolicę Australii, hummus czy Półwysep Apeniński, a także przedstawiłem swoje zainteresowania i motywację zgłoszenia. Po kilku tygodniach oczekiwania na reakcję dostałem telefon, w którym pani Kasia (jest to bardzo miła i pozytywna pani, która rozdaje nagrody przegranym) poinformowała mnie, że zostałem wyłoniony do nagrania odcinka już 7 II. Początkowo nie mogłem w to uwierzyć, zwłaszcza, że okazało się, że nigdy nikt młodszy wcześniej nie występował w tym programie. Jednak było to prawdą, więc pozostawało mi czekać na podróż do Warszawy i podszkolić swoją wiedzę.

Ponieważ nagranie odbyło się w niedzielę, już w sobotę wraz z moją mamą pojechaliśmy pociągiem(z niespodziewanymi przygodami) do Warszawy, aby wyspać się w hotelu przed dniem pełnym wrażeń. Rankiem 7 II wyjątkowo czułem się dość spokojnie, wiedziałem, że stres mi z pewnością nie pomoże. ,,Va Banque” jest nagrywany w starszej hali zdjęciowej obok głównej siedziby Telewizji Polskiej, a pierwsze zetknięcie się z tym miejscem było niesamowitym wrażeniem. Przeniosłem się przecież za drugą stronę ekranu i mogłem zobaczyć, jak wszystko wygląda ,,od kuchni”. Początkowa godzina nagrania opóźniła się o ponad 3,5 godziny z przyczyn technicznych, lecz w tym czasie mogłem zapoznać się lepiej ze współuczestnikiem teleturnieju, Filipem z Oświęcimia. Brał już wcześniej po dwa razy udział w Jednym z dziesięciu i Jakiej to melodii. Z kolei moim drugim przeciwnikiem i obrońcą tytułu okazał się pan Piotr Żelazko, który w poprzednich dwóch odcinkach dwukrotnie ustanawiał rekord wygranej, a wcześniej dwa razy wygrał Wielki Finał Jednego z dziesięciu. Szczerze mówiąc to nie spodziewałem się aż tak trudnych rywali, bo przecież debiutowałem. W końcu nadszedł czas na nagranie 201. odcinka. Pan prowadzący wydaje się na żywo wyższy i szczuplejszy niż w telewizji, a studio robi wrażenie. Wylosowałem środkowy pulpit, zapoznałem się z zasadami, kamerą, na którą mam patrzeć i wszystko ruszyło. Wspomnę, że ,,Va Banque” to trzyrundowy teleturniej, w którym odpowiada się w formie pytań i zdobywa się stawki podane na planszy. W pierwszej rundzie kategorie brzmiały np. ,,Czasem muzyk, czasem aktor”, ,,Anagramy nazw mebli” czy ,,W kuchni z wegetarianinem”. Szybko zorientowałem się, że mogę powalczyć z moimi świetnymi przeciwnikami, chociaż niekiedy brakowało mi refleksu. Po pierwszej rundzie byłem trzeci. Przyszła kolej na najbardziej stresującą dla mnie część programu, czyli rozmowę, chociaż upłynęła w fantastycznej atmosferze, bo mogłem opowiedzieć o moim ulubionym tenisie. W drugiej rundzie kategorie były bardziej szczegółowe, ale za cenę wyższych stawek. Zdecydowanie młodzieżowe słowa roku, ptaki łowne, Lwów i stany USA podreperowały moje konto, bo zakończyłem drugą rundę na niewielkim prowadzeniu, mając 6600 zł. Pan Piotr miał 200 zł mniej, a Filip zdobył 4000 zł. Każdy więc mógł wygrać, chociaż byłem na pozycji uprzywilejowanej. Niestety, bardzo głupi błąd okazał się w konsekwencji niezwykle kosztowny. Trzecia runda to tylko jedno pytanie, na które trzeba odpowiedzieć, ale należy obstawić pewną sumę pieniędzy, ponieważ wygrywa tylko osoba ,,najbogatsza”. Postawiłem 6000 zł, a kiedy zorientowałem się, że pomyliłem się o 300 zł, żeby ewentualnie przebić pana Piotra, było za późno. Znałem odpowiedź na hasło finałowe, które dotyczyło Cieśniny Cooka, rozgraniczającej Wyspę Południową i Północną na Nowej Zelandii, ale przegrałem z panem Piotrem o 200 zł. Miałem 12 600, a on 12 800, więc cała wygrana przepadła, chociaż dostałem spory zestaw gier planszowych. Zapłaciłem tzw. frycowe i musiałem pogodzić się ze swoim błędem, co nie ukrywam, początkowo przyszło mi dość ciężko. Najbardziej szkoda mi było tego, że nie będę kontynuował gry, ponieważ czułem się świetnie podczas nagrania. Nawet się zbytnio nie stresowałem, jak nie ja. Wiem jednak teraz z perspektywy czasu, że było bardzo warto zaprezentować się i wykazać wiedzą, a nabyte doświadczenie z pewnością zaprocentuje w przyszłości.

Na emisję mojego odcinka przyszło mi poczekać trzy tygodnie aż do 26 II. Nie oglądałem swojego występu do tej pory, ale spłynęła na mnie tak wielka fala wsparcia i ciepłych słów, że chciałbym podziękować każdemu, kto trzymał za mnie kciuki i dobrze mi życzył. Trzymałem występ w teleturnieju w tajemnicy i przed emisją wiedziało o tym bardzo mało osób, ale potem doznałem mnóstwa pozytywnych reakcji. Zapewne kiedyś również postaram się dobrze zaprezentować w jakimś teleturnieju, bo wiem, jak niesamowitą jest to przygodą na całe życie.

Autor: Kacper Bieńka, kl. III b